piątek, 5 kwietnia 2013

wiecej...

Przechodze ostatnio ciezkie chwile. Ja i P. pracujemy w roznych godzinach. Kiedy tylko mozemy, rozmawiamy na skype. Jednak gdy on wychodzi do pracy, ja spie. Gdy ja wracam z pracy, on spi. I tak chodze wszedzie z moim tabletem. Gdy on ma przerwe na lunch, ja akurat zbieram sie do pracy. Wiec on oglada jak robie makijaz, jak wybieram ciuchy do pracy. Kiedy ja mam w pracy przerwe na kolacje, on jest juz dawno po pracy, zwykle juz w lozku ostatnie slowa przed snem.
Dlaczego jest ciezko? Bo gdy ktores z nas wraca po pracy do domu, chcialoby od razu porozmawiac z drugim, przytulic sie, poczuc bliskosc. Nawet jesli jedno by spalo, gdy drugie idzie/wraca z pracy, to jednak swiadomosc, ze w domu jest ktos to czeka, kto przytuli w lozku.
Piszemy do siebie maile, smsy, dzwonimy przez skype i komorki, ale to malo. Brakuje bliskosci, czulosci...
I czekamy oboje, odliczamy dni do jego powrotu. Probowal znalezc mi tam prace, ale wciaz martwi go kwestia mojego bezpieczenstwa tam.
Nie jest nam latwo, ale przynajmniej wiemy co dla nas jest wazne w naszym zwiazku, co go umacnia, jak bardzo nam na sobie zalezy i jak silna jest nasza milosc...

wtorek, 19 marca 2013

współlokatorka

wiem, wiem... dawno nie pisałam. To dlatego, że praca mnie pochłonęła. Codziennie wracam późno do domu, skype z P. i idę spać. Ostatnio komputer w ogóle mnie nie interesuje.
Zmieniłam też mieszkanie, a w ramach oszczędności wynajmuję z koleżanką. w zasadzie to jest koleżanka koleżanki, która akurat szukała mieszkania w tym samym czasie co ja. A ze współdzieleniem mieszkania to tak jak ze związkiem - ludzie muszą się dopasować.
Ja wprowadziłam się pierwsza, a koleżanka ostatnio dojechała. No i mamy sytuację jak z randki w ciemno... ja jestem spokojna, lubię poczytać książkę, wypić dobre wino, mieć stałą pracę. Natomiast ona lubi imprezować, wina nie pija, bo za słabe. W lodówce pojawiła się butelka wódki. Dziewczyna pracuje na czarno. Dla niej płaskie buty to jedynie japonki są do zaakceptowania, a tak to chodzi w szpilkach. Ja nic przeciwko szpilkom nie mam, sama lubie chodzić w szpilkach, ale w takich, gdzie mogę stabilnie nogę na chodniku postawić. W przedpokoju pojawiła się kolekcja szpilek we wszystkich kolorach tęczy, a gdyby ktoś nie wiedział to szpilki w kolorze oczojebnego różu to są stonowane buty na codzień.
Moja nowa współlokatorka zaopatrzyła nas w brakujące wyposażenie kuchni... w kolorze różowym...
Na przełamanie lodów zrobiła dla nas kolację. Ja kupiłam wino, które sama wypiłam, gdyż jej do owoców morza lepiej pasowała wódka...
Jesteśmy totalnie inne. Wczoraj byłam przerażona, dziś zaczynam się powoli przyzwyczajać...

sobota, 23 lutego 2013

wracajac do kurczaka i malzenstw...

I znowu spac nie moge... przegladam nasze zdjecia, ktorych przez ponad pol roku nie zrobilismy wcale tak duzo. Szczegolnie tych, gdzie jestesmy oboje jest niewiele, bo jedynie kilkanascie...
Weszlam na bloga i zaczelam czytac dawne posty i komentarze. W polowie listopada napisalam o tzw. kurczaku zareczynowym. Mialam opisac efekty i w zasadzie sama nie wiem jak mam traktowac aktualna sytuacje...
W tamtym poscie pisalam ze w ciagu 3 miesiecy od spozycia specjalnie przygotowanego ptaszyska ofiara, tzn. partner powinien się oswiadczyć. Te trzy miesiace minęly gdzies w okolicy walentynek. Wprawdzie pierscionka nie dostalam, ale... mamy wstepnie wyznaczona date slubu. Brzmi zabawnie? juz tlumacze...Ktoregos dnia rozmawialismy o naszych dziadkach. Moi dziadkowie z obu stron nadal zyja, niestety ze strony P. tylko jeden dziadek jest jeszcze na tym swiecie. Rozmawialismy o malzenstwach naszych rodzicow, ktore sie porozpadaly oraz o niezwykle trwalych malzenstwach naszyc dziadkow. Moi dziadkowie od strony taty pod koniec 2012 obchodzili 60-ta rocznice slubu. Natomiast dziadkowie od strony mamy beda obchodzili 50-ta rocznice w polowie 2014. P. stwierdzil, ze bylaby to dobra wrozba dla nas, gdybysmy sie wtedy pobrali. Patrzylam na niego mocno zdziwiona. Sam sprawdzil w kalendarzu, ze akurat ta data przypada w sobote.Od razu sie zapytal czy wole wesele w Polsce czy w Portugalii. Zaczal liczyc gdzie nam taniej wyjdzie, kto ma wieksza rodzine. Wszystko wskazuje na to, ze slub cywilny wezmiemy w Portugalii, a koscielny i wesele w Polsce, skoro obecnosc dziadkow bedzie konieczna. Powiedzialam mu, ze jego slowa bede brala na powaznie, gdy zdecyduje sie na oficjalne tradycyjne oswiadczyny, ktore w obu krajach wygladaja podobnie.
W zaistnialej sytuacji nie wiem czy mozna mowic, ze to zasluga kurczaka... nie wiem tez czy kurczak z tamtego przepisu ma cokolwiek wspolnego z zaistniala sytuacja.


Mimo wszystko, Od tamtej pory P. czesto podpisuje sie w mailach czy smsach "twój przyszly maz" albo "ojciec twoich dzieci".


Upadlam i powstalam...

Pisze teraz na moim ukochanym znienawidzonym tablecie, ktorego stalam sie (nie)szczesliwa posiadaczka. Nigdy nie planowalam kupowac tabletu, ale stal sie on moim wybawieniem. Jak jednak do tego doszlo?
We wtorek zawiozlam P. na lotnisko. Bylo to zaledwie kilka dni temu, a dla mnie jaby wiecznosc... Gdy wrocilam do naszego mieszkania i usiadlam na kanapie, dopiero do mnie dotarlo, ze on naprawde polecial. Poplakalam sie. Zostalam sama, bez pracy, z koniecznoscia zmiany mieszkania, totalnie bez motywacji by robic cokolwiek.
P. mial leciec caly dzien. Gdy sie w koncu troche ogarnelam, wlaczylam komputer, by nie siedziec w ciszy i wtedy wszystko sie zaczelo. Na ekranie wyswietlily sie jakies bledy, nie moglam uruchomic zadnego programu. Na szczescie wiekszosc moich prywatnych plikow przechowuje na zewnetrznym dysku. Uruchomilam przeinstalowanie systemu a tu kolejny blad. Pojawil sie slynny blue screen i instalaca zostala przerwana.
Szybko zapakowalam siebie i komputer do samochodu i ruszylam w kierunku sklepu, gdzie go zakupilam. W koncu nadal jest na gwarancji, wiec sadzilam, ze technicy naprawia go tam na miejscu, a wieczorem bez problemu porozmawiam z P. na skype...
Gdy technik z usmiechem na twarzy powiedzial cos typu "przepraszam, jestem koniem, nie moge Ci pomoc" najpierw mialam ochote mu przywalic. Jednak gdy dodal, ze musza go wyslac do producenta i ze powinnam go miec spowrotem w ciagu miesiaca, zaczelam rozgladac sie, czy wokol sa jakies ukryte kamery... Nie byl to piatek 13-tego, ale tak wlasnie sie czulam. Wokol byly jedynie kamery sklepowego monitoringu...
Gdy wyszlam ze sklepu, usiadlam na lawce i sie znowu poryczalam. Zadzwonilam do kolezanki, ktora pracuje w pobliskim centrum handlowym. Spotkalysmy sie na kawe, opowiedzialam jej cala historie tamtego dnia. wyzalilam sie, ze ten okropny komputer, ktory ma dopiero 6 miesiecy padl w najgorszym momencie gdy jest mi najbardziej potrzebny... jak mialam szukc pracy i wysylac cv? jak szukac mieszkania? jak kontaktowac sie z P?
Poszlysmy do skleu rtv, bo kolezanka akuat szuka telewizora, przechodzilysmy obok dzialu z komputerami i zauwazylam promocje tabletow. Ostatnie sztuki, te z wystawy sprzedawane byly 30% taniej. Ja i tak korzystam z mobilnego internetu, wiec znalazlam taki, gdzie moge wlozyc karte sim. Takze stalam sie wtedy szczesliwa posiadaczka tabletu za 99€, ktory rozwiazal wszelkie moje problemy dotyczace kontaktu ze swiatem.
Dzis jest juz sobota, wszelkie moje problemy zostaly rozwiazane. Znalazlam mieszkanie, gdzie przeprowadzam sie w przyszlym tygodniu. Bylam na rozmowie kwalifikacyjnej, zadzwonili do mnie, ze dostalam ta pozycje, w poniedzial mamy dogadac szczegoly kontraktu. Codziennie rozmawiam na skype z P. i jakos zycie idzie do przodu. Juz odliczam dni do jego przylotu, chociaz to dopiero za 2 miesace...

sobota, 2 lutego 2013

Nie tak miało być...

Jest rozczarowanie, wielkie rozczarowanie. Bezsilność... ale trzeba iść dalej.
Ja i P. mieliśmy już ustalone kontrakty. Gdy przyszło co do czego, on podpisał, a ze mną się wstrzymali. Nie tak miało być... Teraz muszę od nowa szukać pracy. Ale nie to jest tragedią.
P. leci do Afryki, a ja... muszę zostać w Portugalii. Kończy nam się umowa o wynajem, właścicielka ma już nowych lokatorów od początku marca.
P. leci w połowie lutego, a ja powtarzam mu, że wszystko będzie dobrze. Powtarzam że ma lecieć, żeby nie żałował, że nie wykorzystał takiej szansy. Jak tam się zaadaptuje, to znajdzie też coś dla mnie. Jak się nie zaadaptuje, to powtarzam mu, żeby wracał. Nawet jeśli miałby wrócić po miesiącu, tygodniu, jednym dniu. Przynajmniej będzie miał świadomość, że spróbował...
I już za nim tęsknię i uśmiecham się do niego, że wszystko będzie dobrze, a w głębi serca zaczynam panikować.
Czy my przetrwamy? Uwielbiam tego mężczyznę! Jeden dzień bez niego jest dla mnie dniem straconym. Jego uśmiech, jego spojrzenie, jego polskie "kochanie" wplecione w codzienną mowę... Nie wyobrażam sobie tej rozłąki...
Kwestia pracy czy mieszkania schodzi dla mnie na drugi plan. Jakoś sobie poradzę. Zawsze jakoś sobie radzę...
Już za nim tęsknię, a jednocześnie próbuję wykorzystać nasze dni jak najmocniej... każdą godzinę, minutę, sekundę...

czwartek, 17 stycznia 2013

Bawi mnie ludzka głupota

Zapisana jestem do branżowego newslettera, w którym są również ciekawe oferty pracy. Przeglądając dziś swoją pocztę znalazłam newslettera bonusowego. Otóż... moja poprzednia firma "na gwałt" szuka pracowników. Ten wspaniały oddzielny newsletter zawierał opis kilkunastu stanowisk pracy, które idealnie pasowały do mojej i P. ekipy. Postanowiłam powęszyć w tym kierunku i zadzwoniłam do koleżanki, która jak mi się wydawało, nadal powinna tam pracować.
Ta rozmowa ubawiła mnie do łez. Otóż gdy stery przejął nasz ulubiony kolega i jego ledwie upierzony stażysta, wszystko zaczęło się psuć. Kolega jakoś sobie nie radził z takim projektem, chociaż obserwował nas i uczył się procedur, szefostwo w niego wierzyło, a stażyska zapatrzony był w niego jak w obrazek. Kolega stwierdził, że wszystko zrobi po swojemu...
Po miesiącu jego nieudolnych rządów pierwsza osoba złożyła wypowiedzenie, a reszta potoczyła się lawinowo. Nie było tygodnia, żeby u szefowej nie pojawiło się kolejne wypowiedzenie. Wyższe szefostwo samo zdegradowało kolegę...
No tak, przecież gdy para zarządzała projektem, to było źle, prawda? Trzeba było nas zastąpić, żeby było "lepiej".

środa, 16 stycznia 2013

Ile znaczy "przepraszam"?

Tego się nie spodziewałam... wczoraj zadzwoniła moja mama. Zadzwoniła, żeby przeprosić... przyznała, że nerwy ją poniosły, a jak wyjechaliśmy to miała czas wszystko sobie przemyśleć i przyznała mi rację.
Ma nadzieję, że przez jej wybuch nie zraziliśmy się do Polski. Nie tyle zraziliśmy się, co na pewno kolejny przyjazd do Polski nie będzie łatwy. Na pewno będzie strach, czy kolejny raz nie zrobi sceny przed całą rodziną. Sytuacja będzie napięta, mimo kolejnych uśmiechów i uprzejmego przymilania się, aż ta bańka mydlana znowu pęknie. Dlaczego tak piszę? Bo to nie pierwszy raz, kiedy ona w ten sposób się zachowała. Wiem jak to wygląda za każdym razem. Chociaż tym razem to wszystko było również na oczach P. a dla niego takie zachowanie mojej mamy było nowością.
Mimo wszystko zawsze lepiej dogadujemy się na odległość. Cieszę się, że znowu będziemy mogły rozmawiać przez Skype. W dodatku patrząc w lustro już tak nie dramatyzuję z powodu fryzury...

wtorek, 15 stycznia 2013

Wróciłam!!!

Po dwumiesięcznej przerwie wracam do pisania. Był to czas ciężki dla mnie. Niby święta z rodziną powinny być wesołe. Niestety, uśmiechy pozostały jedynie na zdjęciach, a z Polski wyleciałam z myślą, że co najmniej przez pół roku mnie tam nie zobaczą! A jak już się tam wybiorę, to na nie więcej niż 10 dni.
Usłyszałam wiele przykrych słów od własnej matki, którą w dziwny i niezrozumiały mi sposób, satysfakcjonują moje łzy.Brat ulotnił się tuż po świętach, a P. na szczęście nie rozumiał polskiego. Chociaż z mojego zdenerwowania i łez na pewno rozumiał, że moja mama mówiła przykre rzeczy.
Nie było żadnego "przepraszam", ona uważa, że wszystko ot tak rozeszło się po kościach.
Cała rodzina cieszy się moim szczęściem i tylko moja mama nazywa mnie "niewdzięczną córką".
Znowu jesteśmy daleko od siebie, nie odzywamy się do siebie. Musimy obie ochłonąć. Zadzwoniłam tylko do niej, że wylądowaliśmy. A teraz muszę odpocząć... od niej. Nie wiem kiedy się do niej znowu odezwę, ale nie spieszy mi się do tego.
Zrobiłam też ostatnio coś bardzo, ale to bardzo głupiego. W tej złości poszłam do fryzjera. Powiedziałam, że nie wiem co chcę, że zmiana może być radykalna. I teraz... prawie płaczę gdy patrzę w lustro. Miałam takie piękne włosy... długie aż do łokci... a teraz ledwie sięgają ramion. Każdy włos sterczy w inną stronę. W dodatku bardziej wyglądam jak własna matka... To sobie zafundowałam "metamorfozę"!!!
Co do moich ćwiczeń... Już się przyzwyczaiłam do 8-minutowej rundki codziennie po przebudzeniu. W sumie lepsze to niż kawa, a cellulit to już historia. Podobają mi się moje uda i pośladki :D