środa, 31 października 2012

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło...

Dziś był mój ostatni dzień w pracy. W naszej pięknej czteroosobowej grupie przedstawiliśmy efekty naszej pracy. Dostaliśmy pochwałę właściciela, który zwracał się głównie do mnie i P. Widać, że sam za bardzo nie wiedział po co pozostała dwójka dołączyła i to pod sam koniec projektu.
Właśiciel przemówił do zgromadzonego grona managerskiego, że takich ludzi im potrzeba, że takich ludzi warto w firmie mieć i on to docenia. Mówił o włożonym wysiłku i poświęceniu dla firmy. Oj, uwierzcie mi, o mało tam śmiechem nie wybuchłam... Najlepszy był moment, gdy zwrócił się do mojej szefowej ze słowami, że tacy ludzie jak my to przyszłość tej firmy. Przede wszystkim była speszona, spuściła wzrok. Byłam ciekawa, jaka będzie reakcja właściciela, gdy dowie się, że ona wyrzuciła na bruk "przyszłość firmy". Przynajmniej wtedy mi się wydawało, że to jej sprawka.

Po całej tej pięknej części oficjalnej, gdy ja zbierałam swoje rzeczy, szefowa zaprosiła P. do swojego biura. Zrobiła coś, co spowodowało, że zaczęłam kobiecie naprawdę współczuć. Okazało się, że ona też jest tam tylko pionkiem i to na takiej pozycji, że każdy w pierwszym odruchu oskarża ją o decyzje personalne. Otóż P. tak samo jak ja, od jutra będzie bezrobotny. Tak właśnie. Ktoś wyżej podjął decyzję o pozbyciu się z firmy nas obojga. Kontrakt P. kończy się dopiero wiosną przyszłego roku. Firma nie chce zamieszania z wypowiedzeniem itp. więc oczywiście będą mu płacić do końca kontraktu, ale od jutra ma się w firmie nie pokazywać. Podczas rozmowy z szefową otrzymał dokument, w którym system jego pracy został zmieniony na "telepracę" wykonywaną z dowolnego miejsca. Ot tak ładnie ubrane w słowa...

W takiej sytuacji zupełnie nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.No a my się śmiejemy - ze szczęścia. Z jednej strony oboje jesteśmy bez pracy, w dodatku w trakcie przeprowadzki do tymczasowego wspólnego mieszkania... z drugiej strony, lepiej być nie mogło! Finansowo jesteśmy w stanie przeżyć do czerwca. Poza tym P. i tak zamierzał rozwiązać kontrakt, jeśli rzeczywiście dostanie tą robotę w Afryce. A tu sprawy same się porządkują...

poniedziałek, 29 października 2012

Dzika Afryka

Wszystko wskazuje na to, że czeka nas przeprowadzka i to daleka. P. przeszedł kolejny etap rekrutacji na pewne wysokie stanowisko w jednym z portugalsko-języcznych krajów afrykańskich. Nie wyobrażamy sobie rozstania ani związku na odległość. Kombinujemy jak by tu zrobić, żebym ja też mogła polecieć, ale przede wszystkim się boję!
Dopadł mnie strach. Afryka, czarny ląd, trzeci świat. Mam koleżankę, która spędziła w tamtym mieście 5 lat. Mówi, że życie tam niewiele różni się od życia w Europie. Są samochody, telefony komórkowe, internet... czasem brakuje prądu czy wody.
Stereotypowo boję się, że będę się bała wyjść na ulicę. Jako jedna z nielicznych przedstawicieli o białym kolorze skóry, po prostu boję się zaczepek. Nie chodzi o to, czy jestem ładna czy brzydka, gruba czy chuda... jestem blondynką, a tam to atrakcja sezonu. I tego właśnie się boję.
Niby nie lecę tam sama, ale przecież nie mogę i nie chcę się uzależnić od P. Chociażby wyjście do sklepu po zwykłe zakupy spożywcze! no i droga do pracy!
Strach przed tym, czy uda mi się dostać pracę! Mówię w kilku językach, wliczając portugalski, mam wyższe wykształcenie, ale kompletnie nie mam zielonego pojęcia o tamtym kraju, o realiach życia...
słucham opowieści koleżanki, która bez przerwy mnie uspakaja, ale... boję się nadal

poniedziałek, 15 października 2012

Raz na wozie, raz pod wozem.

Fortuna kołem się toczy. A może powinnam stwierdzić, że po prostu nie może nam być w życiu za dobrze. W końcu człowiek nie może być w 100% szczęśliwy, bo życie byłoby mdłe od tej całej sielanki.
Od 1 listopada będę bezrobotna. Pięknie, prawda? Dowiedziałam się w piątek, że moja umowa nie zostanie przedłużona. Nie będzie powrotu na dawne stanowisko. Nie będzie żadnego stanowiska w tej firmie. Mało tego, moja własna szefowa mnie unika. O tym, że moja umowa nie zostanie przedłużona zostałam poinformowana przez... kolegę obserwatora. Na dodatek kolega ten ze złośliwym uśmieszkiem powiedział mi, że wiosną mogę aplikować do jego ekipy, bo będzie potrzebował takich ludzi jak ja. Zlustrował mnie wtedy od stóp do głów, aż mi się zrobiło niedobrze i poczułam do niego odrazę. Kretyn!
A jak wygląda sytuacja w przypadku P.? Jego umowa kończy się w marcu. Do dziś myślałam, że przynajmniej jego zachowają w firmie. Och jak bardzo się myliłam. Dziś zobaczyłam kolegę obserwatora z jakimś stażystą, na oko mniej więcej w moim wieku, który chodził za nim krok w krok. Podczas lunchu został mi przedstawiony. Otóż jest to nowy członek naszej już! czterosobowej grupy zarządzającej. Stażysta uczy się tego, co my robimy. Jego staż kończy się... w marcu. Delikatnie mówiąc, przejmuje obowiązki po P. który wciąż jest na przymusowym urlopie.
Dowiedziałam się też w HR, że wstępnie ten przymusowy urlop ma się kończyć... z końcem października, więc również z moim odejściem.
Przepraszam za wyrażenie, ale rzygać mi się chcę od atmosfery panującej w firmie. Najgorsze jest teraz to rozgoryczenie, bo udało mi się uzyskać tu pewną pozycję. Człowiek poświęca piątek świątek i niedzielę jeśli trzeba, podróże służbowe, krajowe i zagraniczne. Nadgodziny! A teraz dostaje się po prostu kopa w tyłek. A już tak totalnie wkurzające jest to, że nie jest to żadna redukcja pracowników z powodu kryzysu. Firma wciąż zatrudnia kolejne osoby!
No dobra, i tak planowałam zmienić pracę, ale inaczej człowiek się czuje jak sam odchodzi, a inaczej jak go się wyprasza.
Znaleźliśmy fajne mieszkanie w większej miejscowości. Wynajem od 1 listopada. Jest tam kilka firm o podobnym profilu, mogłabym nawet powiedzieć, że większe możliwości. CV powysyłane, zobaczymy czy się odezwą.

środa, 10 października 2012

Pomysł na... bank

Jadąc dziś do pracy, słuchałam swojej ulubionej stacji. Niestety muzyka i fajny program poranny przerywany jest licznymi reklamami. Reklama banku szczególnie zapadła mi w pamięć, przez nazwę.
Banki takie jak Millennium czy Santander działają również w Polsce i ich nazwy nie są dla nas w żadnym stopniu dziwne ani śmieszne. Ale akurat reklamowany bank nazywa się BES - Banco Espirito Santo.
Wyobraźcie sobie sytuację. Jest sobie dwóch biznesmenów, wielkie firmy. Spotkanie w siedzibie jednego z nich. Klimatyzowane pomieszczenie, skórzane fotele. Ich prawnicy, przedstawiciele zarządu. Sekretarka podaje kawę. Rozmawiają o transakcji na miliony euro. Stresująca atmosfera. Dobijają targu i jeden z nich mówi:
- Proszę zrobić przelew na nasze konto w Banku Ducha Świętego.

Nawet jeśli nie pękasz teraz ze śmiechu, to na pewno na twojej twarzy pojawił się uśmiech.

Czego można oczekiwać po takim banku? Boskich lokat? Diabelnie wysokiego oprocentowania? A może trzeba mieć anielską cierpliwość, żeby doczekać tam jakiegoś zysku?

Swoją drogą, naprawdę jestem rozczarowana, że ojciec dyrektor jeszcze tego nie podchwycił...

środa, 3 października 2012

A może by tak...

Dzień w pracy minął nie najgorzej. W końcu skończyłam ten cholerny raport.  Zmieniły mi się godziny pracy, bo wyrobiłam za dużo nadgodzin i teraz mamy cięcia, a firma już więcej nie chce mnie puszczać na urlop. Otóż od dziś pracuję po 7 godzin dziennie, a wypłata będzie jak za 8. Niby dobrze, ale weź i zrób człowieku tą samą robotę co zawsze mając jedną godzinę mniej. I tu już nie jest wesoło... trzeba będzie robić w pośpiechu albo kończyć w domu.
P. się pochorował. Nie dość, że i tak jest na urlopie, to jeszcze marudził mi do telefonu. Wiadomo, że mężczyźni jak się przeziębią, to robią z tego powodu wielką tragedię. P. nie należy do wyjątków. Jest chory, bardzo chory. Wręcz umierający. W sumie nie ma gorączki, ale fatalnie się czuje. Boli go gardło, ma zatkany nos, ale na lunch z kuzynem to się wybrał. Niestety nie przyszło mu do głowy, żeby po drodze zajść do apteki.
W końcu od czego są kobiety. Gdy wychodziłam z pracy, zadzwonił do mnie, że pilnie potrzebuje mojej pomocy i w ogóle powinnam go uratować, bo on cierpi. Gdy pojawiłam się w jego progach, uściskał mnie, jakbyśmy się z rok nie widzieli. Przyniosłam mu leki, a jako dobra Polka, ugotowałam mu rosół. Taki prawdziwy, na drobiu, a nie na kostce rosołowej. Z przyprawami, z dużą ilością pieprzu. Hi hi...
Gdy zjadł, poczuł się uratowany. Siedzieliśmy przy stole i żartowaliśmy na różne tematy.  On wziął moje dłonie w swoje i patrząc głęboko w oczy powiedział, że strasznie za mną tęsknił, że brakuje mu mnie, mojego uśmiechu, moich komentarzy, mojego kopniętego poczucia humoru. Mówił, że to już nie pierwszy raz jak się o niego troszczę, że przychodzi mi to z łatwością i taką naturalnością, że nie jest to niczym wymuszone, a wręcz pełne uczucia. Zapytał, co sądzę o tym, żebyśmy zamieszkali razem. Od razu zaczął się tłumaczyć, że on wie, że spotykamy się dopiero 5 miesięcy i coś tam jeszcze mówił, a ja pochyliłam się nad stołem i po prostu go pocałowałam.
Uwielbiam tego faceta! Po prostu go uwielbiam. Praca jest tylko pracą, a myśmy znaleźli szczęście ;)
Moje miejsce jest za małe na nas dwoje, on ze swojego nie jest zadowolony, więc zaczynamy szukać czegoś dla nas :)

wtorek, 2 października 2012

Akcja ewakuacja

Firma jest podzielona. Są osoby, które totalnie akceptują nasz związek, życzą nam szczęścia i nadal współpracują tak jak dotychczas.
Niestety są również i tacy, którzy nagle zaczęli o wszystko się czepiać. Kolega pomocny bez przerwy przebywa albo ze mną albo z P. Raczej kontrolując niż pomagając.
Atmosfera jest po prostu dziwna. Nie podoba nam się to. Totalnie nie chce mi się chodzić do pracy przez to całe zamieszanie. Mam raport do skończenia i nie mogę. Po prostu gdy na to spojrzę, to wręcz robi mi się niedobrze, a nie jestem w ciąży.
A to też była ładna sytuacja... bo źle się czułam i poszłam na zwolnienie lekarskie. Gdy tylko wróciłam do pracy, od razu były pytania. I to wcale nie zaowalowane, a takie wręcz wprost.
Szczytem wszystkiego było to, że dostałam od mojej mamy złoty pierścionek, który dostała od mojego ojca, gdy była w moim wieku. I co z tego, że noszę go na środkowym palcu, oczywiście największe plotkary w firmie rozpuściły nowinę, że na pewno muszę być w ciąży, skoro P. mi się oświadczył.
Teraz P. został wysłany na urlop. Przymusowy. Od jutra. W sumie to mnie to cieszy, bo w końcu będzie mógł się skupić na szukaniu nowej pracy. Ja już powysyłałam swoje CV i czekam na odpowiedzi.
I jeszcze jedna ważna informacja. Obojgu nam przedłużyli kontrakty. Z tym że oboje wracamy do naszych poprzednich obowiązków. A kolega pomocny będzie budował własną grupę, wybierając sobie najlepszych ludzi z naszych.
Tak miło to się pracuje w naszej firmie...